sobota, 7 czerwca 2014

Nasza pierwsza wizyta na siłowni

Nadejszła wiekopomna chwila! I wcale nie chodzi nam o to, że właśnie opublikowałyśmy 100 post (chociaż swoją drogą: juupii!!!). 3 czerwca zaczęłyśmy swoją przygodę z siłownią. Stwierdziłyśmy, że trzeba wejść na wyższy level gubienia centymetrów i zakupiłyśmy karnety na siłkę. Zdecydowałyśmy się tylko na siłownię, bez żadnych saun, zumb i innych zajęć grupowych. Karnet obejmuje:
  • siłownię,
  • salę cardio,
  • diagnozę składu ciała, 
  • dobór diety i kaloryczności,
  • dobór programu treningowego.
Karnety kupiłyśmy przez internet, dzięki czemu ominęło nas wpisowe (70zł). Ale i tak na miejscu musiałyśmy wypełnić krótki kwestionariusz, w którym pytano nas o stan serca, choroby i przebyte urazy. Po dopełnieniu formalności miła Pani z recepcji omówiła nam system działający w klubie: dostałyśmy karty magnetyczne, którymi logujemy się przy każdym wejściu i wyjściu z siłowni oraz otwieramy szafki w szatni. Kiedy już się przebrałyśmy jeden z trenerów zrobił nam analizę składu ciała. Wyniki są...dość zaskakujące, ale o tym później. Następnie otrzymałyśmy rozpiskę treningów siłowych. Trener zalecił nam trening siłowy 2-3 razy w tygodniu i cardio 5 razy w tygodniu. Trening cardio ma trwać 30-60 minut i musimy uważać, żeby nasze tętno oscylowało w granicy 125-135, powyżej 140 może dojść do spalania tkanki mięśniowej zamiast tłuszczowej. W przyszłym tygodniu mamy się też zgłosić do dietetyka. Na pierwszy trening trener zalecił nam cardio, żeby organizm się oswoił z wysiłkiem. Tak więc spędziłyśmy 20 minut na maszynie eliptycznej, 25 minut na bieżni i 15 minut na orbitreku. Wyszłyśmy zmęczone i mokre, ale zadowolone. Podczas kolejnej wizyty planujemy zabrać się za trening siłowy.

A teraz czas na wyniki "przeglądu", czyli analizy składu ciała. Nie wszystko kumamy, ale postaramy się podać najważniejsze informacje. A za jakiś miesiąc zrobimy sobie powtórkę, żeby sprawdzić postępy.

Przegląd Marty
Cóż, powiem szczerze, że jestem zaskoczona wynikiem tego pomiaru. Raz w miesiącu ważę się na wadze łazienkowej i mierzę obwody. Spadki są widoczne i odczuwalne. Waga oscyluje w granicach 56-57 kg. W najlepszym momencie odchudzania ważyłam 54 kg, zaczynałam od 64 kg. Natomiast pomiar na siłowni wskazał 61,9 kg. Co prawda nie było to rano na czczo i bez ubrania, ale różnica jest moim zdaniem bardzo duża. I ponieważ waga na siłowni jest pewnie bardziej wiarygodna boję się pomyśleć ile tak naprawdę ważyłam na początku odchudzania, 70 kg? A wzrostu jestem nikczemnego. Ale nie ma co rozmyślać, trzeba się za siebie brać.


Tutaj widać części "składowe" mojej wagi, dopuszczalną granicę poziomu tkanki tłuszczowej przekroczyłam o ponad 3 kg. Ale masa mięśni jest w porządku.


Moje BMI jest w baaardzo górnej granicy normy, a wskaźniki procentowej zawartości tkanki tłuszczowej i WHR. To drugie oznacza otyłość brzuszną. Na szczęście we wczesnym stadium.
 

Wychodzi na to, że jem odpowiednią ilość białka i substancji mineralnych, ale przesadzam z tłuszczami.


 Do zgubienia mam 7,7 kg. Czas wytopić tłuszcz.



Przegląd Eweliny

Jak zobaczyłam ten bilans byłam załamana moją wagą! W dobrych czasach ważyłam 54 kg potem przyszło pewne pracowite angielskie lato, kiedy przytyłam do 60 kg i tak już mi zostało. W marcu ważyłam się i ze zdziwieniem zwróciłam uwagę na to, że ważę 63, a na bilansie mam prawie 66! Jak to się mówi "szok i niedowierzanie". Byłam przekonana, że nie jest ze mną tak źle, bo dużo jeżdże na rowerze, biegam i mam pracę gdzie jestem cały czas w ruchu, a tu taka przykra niespodzianka.
No cóż, właśnie po to poszłam na siłownię :) Żeby wziąć dupę w troki i zacząć naparzać bardziej niż trzeba.

Oto mój szczegółowy bilans: 
Nawet wzrost mi odjęli, na tych centymetrach akurat mi zależało :) Ale niech im będzie, przy 171,4 cm ważę 65,8 kg. Z bilansu wynika, że nie jestem otyła, a moje BMI jest w normie.

Mam podwyższone PBF czyli procentową zawartość tkanki tłuszczowej. No i WHR talia-biodro też jest lekko ponad normę. 
Powinnam schudnąć 4,2 kg i 5,5 kg tłuszczu. Powinnam też nabrać 1,3 kg masy mięśniowej. 
 

Więcej za bardzo nie zapamiętałam z tego co coach mówił :) Wiem tylko tyle, czas wziąć dupę w troki i zrzucić 4,2 kg :) Wrócić do magicznej wagi 60 kg :) I mam na to mniej więcej 4 miesiące! Obiecałam, że do kiecki ślubnej nie przytyję, więc muszę się wywiązać z obietnicy, bo Panie w salonie mnie za uszy powieszą :)
W przyszłym tygodniu przeszłabym się do dietetyczki, bo też mamy wliczoną ją w cenę karnetu. Liczę na to, że powie mi co mam jeść, a od czego trzymać się z daleka :)

Każda z nas ma 73 punkty w skali fitness, czy wiecie co to jest? tego akurat nam coach nie wyjaśnił. A my nie wiemy czy to dobrze, czy źle? :)

M. i E.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz