piątek, 17 sierpnia 2018

SMASH Book - alternatywa dla albumów Project Life

Mam małą obsesję na punkcie dokumentowania wspomnień, obsesja się powiększa od narodzin Zosi. Sama mam bardzo mało zdjęć z dzieciństwa, z okresu niemowlęctwa nie mam ani jednego. Dlatego staram się często robić zdjęcia i co jakiś czas wywołuję najfajniejsze, bo wolę przeglądać albumy niż pliki na komputerze. Kasia z bloga Worqshop spopularyzowała albumy Project Life. I ja dzięki niej zaczęłam zwój album PL, ale na długo przed tym trafiłam w otchłani Internetu na zeszyty Smash Book firmy K&Company.

Smash Book to taki zeszyt z grubymi kolorowymi kartkami do wklejania zdjęć, biletów, obrazków i co tam jeszcze da się przykleić. Do każdego dołączony jest czarny pisak z klejem po drugiej stronie. Jak widać na zdjęciu, mam już całkiem niezłą kolekcję, doszły też zeszyty innych firm. Jak na razie zapełnione są dwa. 


Różowy Smash Book jest "ogólny", beżowy "ślubny". A w środku prezentują się tak.



Tak wyglądają przykładowe strony z różowego zeszytu. Zdjęcia wycinam, dodaję ramki, napisy, nawet monety z Chorwacji tu wkleiłam. Pełna dowolność, można się wyżyć artystycznie. Tylko trzeba uważać na klej. Tego w pisaku jest mało. Strony niby grube, ale po Hobby Glue się pofalowały :( Lepszy będzie klej introligatorski lub Magic. 



Do Smash Booka wklejam nie tylko zdjęcia. W ślubnym albumie są też np. kartki od gości, czy rachunek za buty awaryjne kupione w drodze na salę weselną (Ewelina, pamiętasz?). 

W kolejce czekają już albumy dla mojej córki. Mam zamiar dać je jej kiedyś w prezencie. Ten firmy K&Company kupiłam jeszcze w ciąży. Potem zobaczyłam ten z La De Dah i nie mogłam się powstrzymać. 


Mam dwa i teraz nie mogę się zdecydować, od którego zacząć. Jak myślicie?




Na próbę kupiłam też zeszyt firmy Artemio. Ale nie skradł mi serca. Papier ma mniejszą gramaturę i design średnio przypadł mi do gustu. 


Jest sporo gadżetów przydatnych do tworzenia tych albumów: washi tape, nożyczki do wycinania falistych linii, naklejki, die cuty, notesiki. Ja bardzo lubię ozdobne tekturki, które występują w tylu fantastycznych wzorach, że zawsze coś kupię przy okazji zamówienia z ulubionych sklepów.




Smash Book ma tę przewagę nad PL, że.......wychodzi taniej. Sam zeszyt to ok. 60 zł. Nie potrzeba koszulek, kart i albumu. Na dobrą sprawę wystarczą zdjęcia, jakieś pamiątki i trochę kreatywności. Project Life też bardzo lubię, żeby nie było ;) 

Co myślicie o tej formie dokumentowania wspomnień? A może już macie swój smashowy zeszycik? 

środa, 1 listopada 2017

Bitwa poradników urodowych

Rzadko sięgam po poradniki urodowe, wolę wiedzę czerpać z blogów. Jednak ostatnio wpadły mi w ręce dwie pozycje:  Skóra. Azjatycka pielęgnacja po polsku Barbary Kwiatkowskiej i Beauty & Food Emilie Hebert. Pozycje bardzo różne, ale czy tak samo wartościowe?


O Beauty & Food było głośno w mediach społecznościowych, dlatego się na nią skusiłam. Nie ukrywam, że okładka też przykuła mój wzrok. Jednak szata graficzna i fakt, że przeczytałam ją w jeden wieczór to jedyne plusy tej książki. Teorii mamy tu całe 23 strony, przez co czułam duży niedosyt. Potem każdemu problemowi skórnemu poświęcono "aż" stronę. Potem mamy przepisy, o których z góry mogę powiedzieć, że nigdy ich nie wykorzystam. No bo sorry, nie będę latać po sklepach i szukać cukru kokosowego, żeby zrobić nawilżające lody truskawkowe. Wezmę krem lub olejek i go nałożę na twarz. Podobnie sprawa się ma z przepisami na domowe kosmetyki. Nie dlatego, że są takie skomplikowane, wręcz przeciwnie. Osoba robiąca regularnie zakupy na Zrób Sobie Krem się rozczaruje. Jak ja.



Po drugą książkę sięgnęłam, bo sama z powodzeniem stosuję pielęgnację koreańską i miałam nadzieję dowiedzieć się  czegoś nowego. Dla zainteresowanych tematem wstawiam link do mojego wpisu o mojej pielęgnacji koreańskiej przy użyciu polskich kosmetyków KLIK. I tu się nie zawiodłam. Wiele informacji znałam, ale nauczyłam się sporo nowych rzeczy, które będę wypróbowywać na sobie. Cała wiedza na temat pielęgnacji skóry została usystematyzowana i podana w bardzo przystępny sposób, dlatego moim zdaniem jest to "must have" wśród poradników urodowych, nawet jeśli ktoś nie jest zainteresowany azjatyckim rytuałem pielęgnacyjnym. Mnie najbardziej zainteresowały rozdziały o składnikach aktywnych, już szukam dla siebie nowego serum :) Jeżeli nie chcecie przekopywać się przez informacje na różnych blogach, a chcecie dowiedzieć się więcej o skutecznej pielęgnacji twarzy, to ta książka jest dla was.



 

wtorek, 26 września 2017

Kosmetyczni ulubieńcy lata

Lato dobiegło końca, przyszedł czas wieczorów pod kocykiem z herbatką i książką. Ale zanim zaszyje się w łóżku z lekturą chce podzielić się z Wami kilkoma perełkami z mojej letniej kosmetyczki. Jest ich niewiele, ale to największe hity mojej pielęgnacji i makijażu.


Pielęgnacja
Zdecydowanie moim ulubionym kremem do twarzy został myWONDERBALM z Miya Cosmetics w wersji Hello Yellow, czyli z masłem mango. Bosko pachnie, super nawilża, skóra jest tak miękką, że ciągle chce się ją macać. Nadaje się zarówno pod makijaż i jako krem na noc. W Rossmannie pod wpływem impulsu kupiłam bio peeling zwężający pory z serii Ava Pore Solutions. Z moimi porami sobie nie poradził (nic sobie nie radzi), ale za to bardzo pomógł w walce z niedoskonałościami. Ostatnie zawirowania hormonalne odbiły się na mojej cerze, zaczęły pojawiać się na niej niedoskonałości. Dzięki peelingowi szybciej się goiły nie zostawiając przebarwień. Myślałam, że zawarty w nim kwas fitowy sprawi, że wrócą suche skórki na nosie, ale tak się nie stało, nie zanotowałam żadnego łuszczenia, chociaż to peeling. Z kolei włosowym hitem został olejek stymulujący wzrost włosów Khadi. Jak większość kobiet po porodzie borykałam się z wypadaniem włosów. Dzięki olejowaniu moje włosy są teraz w bardzo dobrej kondycji i nadal mam ich więcej niż przed ciążą. Drugim odkryciem jest oczyszczający peeling trychologiczny z Pharmaceris H. Po porodzie nie mogłam poradzić sobie z łupieżem i swędzeniem skalpu, żadne wypróbowane środki nie działały. Aż w końcu kupiłam ten peeling i problem zniknął. I nadal go używam regularnie, mam wrażenie, że dzięki niemu oleje lepiej działają i przez jakiś czas po zabiegu włosy mniej się przetłuszczają. 


Kolorówka
Trafiłam w końcu na TĄ bazę pod cienie, już innej nie chcę. Cienie trzymają się w stanie nienaruszonym cały dzień bez żadnych poprawek, a wieczorem zmywam je bez problemu płynem micelarnym. Ta baza to 24 Hour Photo Finish Shadow Primer ze Smashbox. A jeżeli szukacie tuszu wydłużającego i podkręcającego rzęsy, to spróbujcie koniecznie Ace of Face Eyelure No 2. Cudownie wydłuża, idealnie rozdziela i unosi rzęsy. Latem zamiast podkładu wybieram koreańskie kremy BB ze względu na ich lekkość i wysoki SPF. Uwielbiam krem Sweet Cotton Pore Cover z Holika Holika, bo robi photoshopa z moimi porami. W końcu kupiłam kilka kosmetyków kolorowych od Hani z kanału YT digitalgirlworld13. Hania ma swój sklep Glam Shop, gdzie sprzedaje pędzle, cienie i inne bardzo mi potrzebne rzeczy ;) Praktycznie całe lato na moich policzkach gościł róż Glam Cheek w kolorze Szarak i rozświetlacz Glam Pop w odcieniu Celebrytka. Rozświetlacz daje przepiękny efekt tafli, a róż w szarawym odcieniu różowego pasuje do większości makijaży. Mam w planach kolejne zakupy w Glam Shopie :)


A Wy trafiliście ostatnio na jakieś perełki?

wtorek, 22 sierpnia 2017

Rok z Bullet Journalem

W lipcu minął rok planowania w Bullet Journalu. Czy będzie ich więcej? Na pewno :) Podzielę się dziś moimi przemyśleniami o tym systemie. Jeśli jesteś zainteresowany tym tematem, zapraszam do wcześniejszych wpisów:



Dwa miesiące temu zaczęłam swój trzeci notes. Polubiłam się z produktami Peter Pauper Press, jestem im wierna przez cały okres bujowania. Wiem, że w sieci królują kropki, ale mi tam wygodnie w liniach :) Mam słabość do ładnych notesów, a te zawsze mają fajne okładki.



Uwielbiam elastyczność tego systemu, jego nieograniczone możliwości. Zawsze mam to, czego akurat potrzebuję, bo sama projektuję każdą stronę. Na przykład teraz nie mam w notesie tygodniówek, tylko same dniówki, bo akurat tak mi wygodniej. A i same tygodniówki w trzech notesach wyglądały różnie, zobaczcie:

Najpierw było w poziomie, widać, że błędy mnie nie ominęły

Potem był pion i lista zakupów

Ale stwierdziłam, że lista zakupów mi niepotrzebna i jest tak
Czytałam wiele zarzutów, że Bullet Journal to strata czasu. Że żal go tracić na ozdabianie stron rysunkami i taśmami washi. Że brushpeny drogie są i trzeba mieć ładny charakter pisma. Wiecie co? Guzik prawda! To nie rysunki i kaligrafia są najważniejsze w tym systemie. To jest narzędzie, a jak je wykorzystasz zależy tylko od Ciebie. W moim Bujo nie rysuję, czasami przykleję naklejkę lub taśmę washi. Nie chcesz niczym ozdabiać? W porządku. Chcesz strzelić obrazek akwarelami? Też dobrze. To ma być Twoje, całkowicie spersonalizowane. Speszyl edyszyn for ju. 

I nie pytaj nikogo od czego masz zacząć i co kupić. Zapytaj siebie czego potrzebujesz. Planowanie długoterminowe? Kalendarz roczny. Nawyki do wypracowania, codzienne czynności do odhaczenia? Habit tracker. Ogólna lista do zrobienia w danym tygodniu? Zrób tygodniówkę, a dniówki odpuść. A jeśli nie jesteś pewien, po prostu spróbuj. Najwyżej w kolejnym miesiącu/tygodniu rozpiszesz wszystko inaczej. 



Jestem dla siebie pełna podziwu, że nie wykupiłam połowy papierniczego. Bo ja koooocham pisaki, cienkopisy, naklejki, taśmy washi, karteczki samoprzylepne. Mi jak na razie do planowania wystarczy to:

Z testów wynika, że Microny lubię najbardziej

Naklejki do planerów

Moja ogromna kolekcja taśm washi
Na tradycyjne kalendarze książkowe już nawet nie patrzę. Ładne planery jeszcze mnie kuszą (taki Carpe Diem na przykład, mężu jeśli to czytasz, to taki z miętową okładką na urodziny byłby super), ale jak zaczynam sprawdzać co mają w środku, to zawsze okazuje się, że czegoś mi brakuje, coś jest niepotrzebne, a tu bym układ zmieniła. Pewnie za jakiś czas się na coś skuszę, ale na razie zostaję przy moim BuJo.

Jestem maniaczką list wszelakich, dlatego idea kolekcji w BuJo bardzo mi się spodobała. To był chyba najważniejszy argument za tym, żeby zacząć bujowanie: mieć wszystkie listy razem, uporządkowane i zawsze pod ręką. Jednak wiele z moich list jest długoterminowych i nie chce mi się ich przepisywać do każdego kolejnego notesu. Dlatego postanowiłam przeprowadzić je do segregatora. Kupiłam piękny segregator od Projekt Planner i jestem w trakcie tworzenia. Bieżące, codzienne sprawy nadal będę planować w notesie, natomiast listy i kilka innych rzeczy będę rozpisywać w segregatorze. Nie wykluczam całkowitej przeprowadzki do segregatora, zobaczę co będzie dla mnie wygodniejsze. 









Prowadzisz BuJo? Masz inny ulubiony planer? Chcesz zobaczyć co oprócz list mam w segregatorze? Daj znać w komentarzu :)