czwartek, 29 maja 2014

Sezon na piękne papryczki

Już dość dawno przez blogi przewinął się temat książki Edyty Draus Piękna papryczka uwodzi kształtem. Zamień kilogramy na zabójczą pewność siebie. Bardzo chciałam ją wtedy przeczytać, ale w żadnej księgarni nie była już dostępna. W akcie desperacji napisałam nawet maila do wydawnictwa, ale nic to nie dało. Jednak kilka tygodni temu stał się cud: znalazłam upragnioną lekturę w outlecie Weltbildu. Oryginalna cena z okładki to 39 zł, ja z przesyłką zapłaciłam dwadzieścia kilka, ponieważ okładka była zniszczona. Niżej widać to wielkie "zniszczenie".

Zniszczonej okładki chyba nie widzieli

Bardzo się cieszę, że udało mi się w końcu ją przeczytać. Myślę, że naprawdę jest to pozycja godna polecenia. Okładka bardzo przypadła do gustu mojemu narzeczonemu :) Ciekawe dlaczego?




Dla zainteresowanych zawartością link na stronę Helionu, który zamieścił cały spis treści KLIK A co ja mogę powiedzieć od siebie? Książkę czytało się przyjemnie, zawarte informacje są bardzo ciekawe i kilka rad mam zamiar na sobie przetestować. Jedyną rzeczą jaka mi przeszkadzała były niby-zabawne rymowane wstawki, które cholernie mnie irytowały. Ale szybko nauczyłam się je omijać. Poza tym mankamentem książka napisana bardzo fajnie, jakby się słuchało koleżanki. 

Bardzo podoba mi się podejście Pani Edyty to tematu. Przedstawia szereg zasad i zależności, ale jednocześnie uświadamia, że nie ma jednej złotej rady dla wszystkich. Wszystkiego trzeba na sobie spróbować, a jak nie pasuje to rzucić w cholerę. Jakiś zdrowy produkt nie leży? Nie jedz go. Trening nie daje efektów? Zmień go. Rady trenera nie działają? Zmień trenera albo przestań go słuchać. Autorka nie obiecuje też, że wszystko pójdzie szybko, łatwo i przyjemnie. Obiecuje za to jęki i stęki, ale w zamian za morze satysfakcji. I nie straszy zgonem z powodu otyłości po zjedzeniu kawałka czekolady czy wypiciu zimnego browarka w upalny dzień. Jak dla mnie to podejście bardzo zdrowe i racjonalne. Wszystko jest dla ludzi, czekolada też. 

Dla mnie najbardziej interesujące było:
  • indeks glikemiczny,
  • dieta według grupy krwi (jak się dowiem jaką mam to spróbuję),
  • suplementacja - co, na co, dla kogo (w końcu wiem o co chodzi),
  • typy sylwetek i jaki trening jest najlepszy dla danego typu (wyszło mi, że jestem typem endo i najbardziej efektywny będzie dla mnie trening siłowy uzupełniony dużą ilością aerobów),
  • zasady treningu siłowego.
Bardzo fajne jest to, że Pani Draus nie tylko namawia nas na trening siłowy, ale pokazuje krok po kroku jak się do tego zabrać. Wyjaśnia zasady w bardzo prosty sposób a potem objaśnia poszczególne ćwiczenia. Wszystko jest zilustrowane zdjęciami. Proponuje też gotowe zestawy treningowe, starczy ich na kilka miesięcy ćwiczeń w klubie. To mi się chyba najbardziej podobało w książce: taka "Siłownia for dummies", ale przynajmniej ktoś nieogarnięty w temacie wie jak się do tego zabrać.



Chyba najlepszą reklamą książki będzie fakt, że poczułam się natchniona i zakupiłam karnet na siłownię, od razu na 3 miesiące (promocja była ;P). Namówiłam też Ewelinę i siostrę. Nasz pierwszy trening już we wtorek, trzymajcie za nas kciuki! Na pewno zdamy relację.
M.

sobota, 24 maja 2014

Moja wishlista - ubrania sportowe

Nie wiem jak Wy, ale ja odkąd regularnie ćwiczę co jakiś czas ślinię się na widok fajnych butów do biegania czy fajnej koszulki. Kiedyś na ubrania sportowe nie zwracałam większej uwagi, teraz chciałabym mieć buty do biegania we wszystkich kolorach tęczy. Niestety, kiedy oglądam te wszystkie cudeńka, chce mi się płakać na widok ich cen. Poniżej widnieją efekty  mojej dzisiejszej wizyty na stronie Zalando. Inspiracją kolorystyczną była nowa grafika na naszym blogu :) W sumie mam w planach zapisanie się na siłownię, przydałyby się jakieś fajne fit-ciuszki ;)





Wpadło Wam coś w oko?
M.

środa, 21 maja 2014

Paznokcie tygodnia - kwiatki i kropki

Promocja na lakiery to masakra dla mojego portfela. Przy okazji wizyty w Rossmannie w moim koszyku wylądowały cztery nowe buteleczki. Ech, to trzeba już leczyć. Ostatnio rozdałam trochę lakierów koleżankom i rodzinie, a znowu dobijam do 50. No cóż, ale robię z nich użytek. Jak Wam się podoba takie połączenie?



Wybaczcie wygląd moich skórek, takie życie katalogera w bibliotece. Jak ostatnio zwoziłam z magazynu nową partię staroci do wprowadzenia Wiola zapytała: "O, nowe grzyby wieziesz?". Inna nazwa takich pięknych książek to "pleśniaki". Urocze, prawda?

A tu są lakiery, których użyłam:



Bawię się trochę obróbką zdjęć, proszę o wszelkie konstruktywne uwagi. 
M.

poniedziałek, 19 maja 2014

Białystok Noc Muzeów 2014

Kto ma czas, pieniądze i ochotę żeby systematycznie chodzić do takich przybytków jak muzea? Z bólem serca powiem, że nie ja. Chodzę sporadycznie i tylko wtedy, gdy jakaś wystawa mnie poważnie zaciekawi. Niestety takich jak ja są tysiące, setki tysięcy. I właśnie dla nich co roku organizowana jest Europejska Noc Muzeów. Nie chcesz przyjść do muzeum, to muzeum przyjdzie do ciebie...

Źródło: bialystok.pl/

Kilka słów o akcji dla tych, którzy muzea omijają szerokim łukiem i nic wcześniej o tym nie słyszeli:
Noc Muzeów, to impreza kulturalna, która polega na nieodpłatnym udostępnieniu muzeów, galerii i przeróżnych instytucji kultury zwiedzającym. Odbywa się zawsze jednego dnia, a raczej jednej nocy i towarzyszą jej liczne poboczne imprezy. Np. w tym roku białostockie Muzeum Historyczne otworzyło "Salon fryzjerski Wolfa Karpia", gdzie uczniowie szkoły fryzjerskiej stylizowali wszystkich chętnych na lata międzywojenne. Dodatkową atrakcją była wystawa akcesoriów fryzjerskich z lat Dwudziestolecia Międzywojennego. Tradycyjnie  o 22:00 odbył się również Spacer historyczny (lub jak kto woli nocna włóczęga) z Andrzejem Lechowskim, który co roku ściąga tłumy białostoczan. 

Dla mnie największymi atrakcjami w tym roku były: piwnice/podziemia Pałacu Branickich, Centrum im. Ludwika Zamenhofa oraz Muzeum Ikon w Supraślu. Na to ostatnie napaliłam się już rok temu, nawet pojechaliśmy tam ale niestety złapała nas nawałnica, która nie pozwoliła na kontynuowanie zwiedzania. W tym roku obiecaliśmy sobie z mym Przyszłym, że nie odpuścimy. I co? Oczywiście spadła ulewa! Ale byliśmy tak zdeterminowani, że mimo to udaliśmy się do Supraśla. I wyszliśmy stamtąd oczarowani. Sama "siedziba" muzeum sprawia, że miękną kolana, bowiem Muzeum Ikon zajmuje część XVII wiecznego Pałacu Aechimandrytów, wchodzącego w skład zabudowań monasteru supraskiego. Warto dodać, czynnego monasteru! 

Wchodzisz do tego miejsca i ogarnia Cię sacrum. Ścięło mnie tak, że robienie zdjęć uznałam za profanację miejsca i Ikon. Śmiem sądzić, że jest to najbardziej magiczne i najpiękniejsze muzeum na Podlasiu, i na pewno w Top 5 w Polsce. Ale może piszę tak, bo jestem całym sercem zakochana w Supraślu! Szkoła plastyczna, Monaster, brukowane uliczki, piękny stary rynek, rzeka... I to wszystko 20 min od Białegostoku! Ach gdyby tylko ktoś powiedział mi dzisiaj, że ma dla mnie mieszkanie albo dom w Supraślu, to już bym spakowana stała na progu :) Ale wracając do tematu, dla wszystkich zainteresowanych TUTAJ znajdziecie kilka informacji i zdjęć Muzeum. Naprawdę polecam odwiedziny!

Jako, że w pozostałych miejscach nie czułam się tak dostojnie, pstrykałam zdjęcia jak leci. Oto mój mały fotoreportaż z Nocy Muzeów - nie będzie tego dużo, bo spieszyliśmy się do Supraśla ;)





Może ktoś z Was był na Nocy Muzeów w swoim mieście? Jakieś niezapomniane wrażenia? 

E.

czwartek, 15 maja 2014

HIIT z Agatą

Kilka postów temu pisałam o treningach interwałowych. Bardzo przypadły mi do gustu i już jakiś czas wykonuję je z filmikami Cassey Ho. Niestety, po półtorej miesiąca zaczęły boleć mnie kolana. Fakt, dużo tam podskoków, wykroków, przysiadów i być może moja technika nie jest jeszcze najlepsza. Dlatego z różnych filmików Cassey skompilowałam sobie własny zestaw, który miał mniej obciążać kolana. I nie wiem co zrobiłam źle, ale nie czułam tego pałera, nie padałam po wszystkim na dywan bez tchu. Nie wiem czy zawinił dobór ćwiczeń, czy może podświadomie wybierałam te mniej męczące? Nie wiem.

Kilka dni temu Agata z bloga Blue sweatpants opublikowała post z propozycją treningi HIIT. Stwierdziłam, że spróbuję, tym bardziej, że akurat techniki tych ćwiczeń jestem pewna. No i nie tylko Blogilatesem człowiek żyje. Dla tych, którzy nie czytali jeszcze tego posta KLIK Zasady tego treningu są całkiem proste:

Źródło

Wskoczyłam w strój sportowy, włączyłam energetyczną muzykę i zabrałam się za trening. Moje przemyślenia i refleksje wyglądały następująco:
Runda 1: Hmmm... ale fajne, lubię pajacyki. Na luzie dam radę skakać te 25 minut. Mam nadzieję, że sąsiadom nie przeszkadzam.
Runda 2: (początek) Eee, fajne to. Może potem trzasnę jeszcze jakiś łorkałcik na absy? Ciekawe czy tak można, muszę zapytać Agatę. (koniec) Łomatulu, ale mi cięężkoooo!!!
Runda 3: Chciałaś robić potem jakiś łorkałcik, naiwna dziewczyno? Pot ci oczy zalewa, nawet gacie masz mokre. Powinnaś się cieszyć jak rundę chociaż dokończysz.

Źródło
Po wszystkim padłam na dywan a chłop sprawdzał czy jeszcze dycham. Czułam dokładnie to o czym pisała Agata: wycieńczenie. Ale jaka satysfakcja i lekkość po wszystkim! Za to następnego dnia zakwasy na tyłku. A teraz chcę spróbować tego KLIK Kto jest ze mną? Ostrzegam: mokre ciuchy gwarantowane!
M.

PS: Dziękuję Agato :)

poniedziałek, 12 maja 2014

Bieg Europejczyka i 2 Białystok Półmaraton

Kilka miesięcy temu pisałam Wam TUTAJ, że przygotowuję się do Biegu Europejczyka, który będzie się odbywał przy okazji półmaratonu. Chodziłam pilnie tylko na część treningów, niestety praca, rozwalenie stawu skokowego i inne życiowe zakrętasy nie pozwoliły mi na kontynuowanie profesjonalnych treningów. Efekt był taki, że przez ostatni miesiąc praktycznie wcale nie biegałam, choć dużo jeździłam na rowerze ale to nie to samo. Nie oszukując się moja forma jest równa zeru... 
No i co w takiej sytuacji, mając świadomość, że zapisałam się na bieg? Niby to tylko 5,5 km dystans raczej nie morderczy :) Postawiłam wszystko na jedną kartę, przełamałam wstyd i zagłuszyłam głos z tyłu głowy, który cały czas krzyczał mi "nie biegnij! będziesz ostatnia i wszyscy będą się z ciebie śmiać!". 
Wiedziałam, że mimo braku przygotowania muszę wystartować! Nie spałam całą noc, tak bardzo się denerwowałam, wymiotowałam z nerwów i jakby nieszczęść było za mało dostałam na to wszystko miesiączki :) Czyli swoje wycierpiałam, a rano, jak prawdziwy kozak, zamiast płakać założyłam buty do biegania i udałam się grzecznie na start!

Ten post nie będzie relacją z imprezy, bo nawet nie wiem kto wygrał Bieg Europejczyka :) Na półmaratonie 1 i 2 miejsce zajęli Kenijczycy, przebiegali obok mnie tzn. wracali, gdy ja dopiero biegłam w jedną stronę :) Może to zabrzmi głupio ale podczas biegu wyglądali pięknie, smukłe nogi niosły ich jakby bez żadnego wysiłku :) 

Dla zapaleńców, wyniki biegu znajdziecie TUTAJ.

Z kolei mój wynik nie należy do tych, którymi wypada się chwalić ale skoro sam blog to ekshibicjonizm, to oczywiście macie prawo go znać :) Dystans 5,5 km przebiegłam w zawrotnym czasie 38:11. Kenijczyk ze mnie żaden (bo oni byli na 5 km około 15 min.) ale i tak jestem z siebie dumna, że dałam radę i dobiegłam do mety. 
Moja taktyka była prosta: dobiec do końca, nie być ostatnią. Rozkładać siły równomiernie, nie spalić się na początku. 2 km - kryzys, pomyślałam, że nie dam rady, brzuch boli, nie mogę złapać oddechu. Zatrzymałam się, napiłam wody i ruszyłam dalej :) 
Medal, choć nie oznaczający wysokiego miejsca, tylko za uczestnictwo jest dla mnie bardzo cenny. Przypomina, że choć w siebie wątpiłam, to mimo wszystko dałam radę. 


Taki start, mimo braku przygotowania fizycznego, jest ogromnym doświadczeniem, którego nie zdobędziesz czytając poradniki dla biegaczy. Tego na ile Cię stać, jak idealnie rozłożyć swoje siły, czy kibice Cię peszą czy motywują, jak zachowują się biegacze obok Ciebie, jak w ogóle wygląda start? Najlepszym przykładem na to jest sytuacja, która wczoraj miała miejsce: biegnę sobie spokojnie, obok mnie biegnie dziewczyna w kurtce puchowej, ledwo biegnie ale biegnie, biegnie i PŁACZE! Zatrzymałam się i zapytałam czy wszystko w porządku, może wezwać pomoc? Usłyszałam, że jest ok, więc pobiegłam dalej. Sytuacja ta wydarzyła się na około 2,5 km, dziewczyna biegła półmaraton... nie chcę wymyślać czemu płakała, mogło być milion powodów... Źle ubrana, powłócząca nogami jak na to, co widziałam po prostu nie dawała rady. Czasami tylko taki start może zweryfikować naszą formę i poukładać wszystkie nazbierane informacje :) No i można podpatrzeć prawdziwych zawodowców w akcji ;)


Następny bieg na 5 km będzie we wrześniu, czyli tuż po ślubie, razem z przyszłym Ślubnym będziemy brali w nim udział. Chyba nawet trochę go zainspirowałam ;) Tym razem będę przygotowana na 100% (o ile zdrowie pozwoli) :) 
Dziś bolą mnie uda ale od wczoraj uśmiech nie schodzi mi z twarzy :) Było warto!

E.

sobota, 10 maja 2014

Pędzle do makijażu - cz. 2

Witamy w nowej odsłonie naszego bloga! Jak Wam się podoba nowa grafika? Nam się podoba szalenie i chciałyśmy jeszcze raz bardzo podziękować Marcie z Bloga Groszkowej, która jest sprawczynią tych wszystkich zmian. Zapraszamy również na nasze konto na Facebook'u, niedługo ruszy też nasz Instagram. Mamy ogromną nadzieję, że blog się będzie ciągle rozwijał. Będziemy pracować nad większą częstotliwością wpisów i lepszą jakością zdjęć.

To teraz przejdźmy w końcu do pędzli. Dziś zaprezentuję Wam moje pędzle do makijażu oczu i okolic. Link do części 1 KLIK Zaczynamy!


Zoeva Concealer Buffer 142 - pedzel do korektora, koszt. ok. 34 zł
Jeden z moich najnowszych zakupów. Już go wielbię! Rozmiar jest idealny. można dokładnie nałożyć korektor w kącikach oczu i tuż pod linią rzęs. Świetnie rozprowadza produkt cienką warstwą, a do tego bardzo dobrze się go myje.



Essence - pędzel skośny do eyelinera i brwi, koszt ok. 7 zł
Do eyelinera się u mnie nie sprawdził, jak dla mnie jest za gruby. Za to do malowania brwi jest ekstra, bardzo dobrze nakłada mi się nim cień.



Essence - pędzel do smokey eyes, koszt ok. 9 zł
Moja pierwsza kulka. Naprawdę przyzwoity pędzel, radzi sobie z rozcieraniem cieni. Noszę go teraz w torebce do poprawek w ciągu dnia.



Inglot 11S - koci języczek, koszt ok. 26 zł
Mój pierwszy pędzel do cieni, nim uczyłam się malować. Mały, precyzyjny, świetnie wykonany. Na upartego można nim nawet kreskę zrobić. Teraz używam go rzadko, ale mam do niego wielki sentyment.



Hakuro H78, koszt ok. 16 zł
Bardzo fajna kulka, świetna zarówno do blendowania jak i do precyzyjnego nakładania cienia w załamaniu powieki. Jest miękki i przyjemny w dotyku, nic nie kłuje w oko.



Hakuro H70, koszt ok. 15 zł
Kupiłam go do nakładani cienia na całą powiekę, ale jego włosie jest do tego za krótkie, więc do tego nadal sięgam po pędzel z Lancrone. Ale nadaje się do cieniowania zewnętrznego kącika. Mogłabym bez niego żyć.



Zoeva Wing Liner 317, koszt ok. 26 zł
Naprawdę świetny pędzel do eyelinera. Jest idealnie ścięty i bardzo zbity, bez porównania z tym z Lancrone czy Essence. Wystarczy ten pędzel, dobrze napigmentowany cień (nie trzeba nawet eyelinera) i kreska robi się sama.



Maestro 320 rozmiar 6, koszt ok. 15 zł
Żałuję, że nie wzięłam większego rozmiaru, ale ja na oko nie potrafię go określić po opisie. Mimo, że to nie to czego chciałam, pędzel jest całkiem fajny, dobrze wykonany i przyjemny w dotyku. Przydatny w makijażach, w których wykorzystuję kilka kolorów, bo jest dość precyzyjny i można nakładać je obok siebie.


Zoeva Petit Eye Blender 223, koszt ok. 28 zł
Nieduża kuleczka do blendowania. Jest dobrze wyprofilowana, zbita, ale nie podrażnia i nie drapie. Dobra i do rozcierania i do nakładania cieni. Bardzo udany zakup, często jej używam.



Zoeva Pencil 230, koszt ok. 28 zł
Kulka nieco mniejsza od poprzedniej. Jest świetna do wewnętrznego kącika, dolnej powieki czy precyzyjnego dokładania ciemnego cienia w załamaniu. 


 
Hakuro H80, koszt ok. 16 zł
Niepotrzebny zakup, bo praktycznie nie różni się od H78. Używam jak tamten jest brudny.




Hakuro H77, koszt ok. 16 zł
Na początku strasznie kręciłam na niego nosem, wydawał mi się za duży i za miękki. Teraz to jeden z moich ulubieńców, świetnie blenduje, a nałożenie i roztarcie cienia w załamaniu trwa chwilkę. 



Tak obecnie wygląda moja kolekcja. Podsumowując, pędzle Hakuro uważam za całkiem dobre i w przystępnej cenie, jednak w pędzlach Zoevy się absolutnie zakochałam i mam ochotę na więcej. Coś Wam wpadło w oko?

A teraz pytanie do bardziej obeznanych w temacie: czemu zdjęcia wychodzą mi niebieskie? 

M.

wtorek, 6 maja 2014

Ulubieńcy kwietnia

Kwiecień plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata :)
No i u nas małe przeplatanie, coś dla włosów i coś dla ciała :)

Zaczynamy! Z tej strony Ewelina, a oto moi ulubieńcy:)
Pierwszym z nich jest szampon 2w1 TRESemme Cleanse & Replenish.
Szampon zapewnia zoptymalizowane nawilżenie, czyści i odżywia włosy bez obciążenia. Wzbogacony o witaminy i witaminowe mieszanki pozostawia świeże, zdrowo wyglądające oraz lśniące włosy.


Ma dwa małe minusy: i tak po nim trzeba użyć odżywki, no i dostępny jest tylko w angielskich drogeriach :(

Kolejnym kwietniowym hitem jest Olejek pod prysznic z olejkiem arganowym (seria Tradition de Hammam). 
Opis producenta:
Oliwka pod prysznic z olejkiem arganowym to kosmetyk, który pielęgnuje skórę w trakcie kąpieli pod prysznicem. Oliwka w złocistym kolorze, pod wpływem wody zmienia się na skórze w mleczną piankę, która pieści skórę, pozostawiając ją odżywioną, aksamitną w dotyku i zmysłowo pachnącą. Kosmetyk wykorzystuje tradycyjny, marokański składnik zwany "płynnym złotem Maroko" - olejek arganowy. Yves Rocher wyselekcjonował olejek arganowy w 100% biologiczny - bez pestycydów, niemodyfikowany genetycznie, pozyskiwany tradycyjnymi metodami. 


Ma bardzo gęstą konsystencję, mocny przyjemny zapach, który długo utrzymuje się na ciele. Do tego sympatyczny skład :) I co najważniejsze pozostawia skórę przyjemnie nawilżoną. 
Jak dla mnie, to najlepszy balsam jaki do tej pory miałam. Szkoda tylko, że jest dość drogi, bo w sklepie YV kosztuje około 22 zł :(

A teraz kolej na ulubieńców Marty:
1. Woda z dodatkami
Od obejrzenia filmiku poniżej zalewam wodą mineralną nie tylko cytrynę, smakuje super. Nawet nie myślę o kupowaniu soków. Próbuję wszystkich kombinacji jakie mi przychodzą do głowy.



 2. Książki Anety Jadowskiej
Jestem fanką książek fantasy, szczególnie polskich i rosyjskich/ukraińskich. Kiedy wyszedł najnowszy tom przygód Dory Wilk autorstwa pani Jadowskiej moje wieczory wyglądały tak:

Książka, kawa w ulubionym kubku i piosenki z Glee. Czysty relaks. A jak przeczytałam nowy tom, przeczytałam jeszcze raz poprzednie.

3. Piosenka do ćwiczeń:


Lubię muzykę z filmów Bollywood, a ostatnio katuję właśnie to. Towarzyszy mi przy treningach HIIT.
4. Preparat do demakijażu z Clinique rinse off foaming cleanser.
Nigdy w życiu nie ekscytowałam się kosmetykiem do demakijażu. Ma od zmyć makijaż, nie podrażnić, nie uczulić i nie przesuszyć. Ale to cudeńko kocham i jaram się nim od miesiąca. Dostałam go od koleżanki z pracy, która chyba też go od kogoś dostała i postanowiła się podzielić :) Skóra po użyciu jest czysta, jasna, uspokojona, mięciutka. No cudo.

 M. i E.