W październiku wyprowadziłam się z domu i zamieszkałam z narzeczonym. Pisałam już, że poprawiłam dzięki temu swój sposób odżywiania i w końcu osiągnęłam wagę sprzed lat. Było tak pięknie, tak cudownie! Ale chyba było za pięknie. Mój narzeczony postanowił wziąć się za kucharzenie. I idzie mu za dobrze. Jego spaghetti mogłabym jeść codziennie, zupa meksykańska też wymiata. Było dobrze dopóki trenowałam, nic mi nie ubyło ale też nie przybyło. Ale kilka tygodni temu zaczęliśmy załatwiać sprawy związane ze ślubem i na treningi zabrakło czasu i chęci. Podwójne święta też nie pomogły. I tak moi drodzy: ZGRUBŁAM! Nie bardzo, ale ja to widzę (bo chłop widzi tylko większy biust). A więc żegnaj spaghetti, witaj rybko z warzywami. I wracam do treningów, bo najważniejsze ślubne sprawy już załatwiłam. No i kiecka ślubna to niezła motywacja ;) Daję sobie 3 miesiące na doprowadzenie ciała do formy. Oczywiście nie będzie to jeszcze forma wymarzona, bo to za krótko, ale mam nadzieję wyglądać i czuć się jeszcze lepiej w swoim ciele. Trzymajcie kciuki!
M.